Schodami w dół
Cichy stukot pantofli o kamienną posadzkę roznosił się głośnym
echem po zapomnianym korytarzu zamku. Gładką, zimną podłogę rozświetlało
jedynie ciepłe światło pochodni, której płomień co chwila był mierzwiony
przez chłodny podmuch wilgotnego wiatru. Dziewczyna brnęła przez wąski
przesmyk korytarza. Ciemność rozstępowała się, by zrobić jej miejsce, lecz gdy przechodziła, tłumiła się na powrót, zalewając całe pomieszczenie
za jej plecami swoim lepkim cielskiem. Uśmiech ekscytacji nie schodził
z jej rozpalonej twarzy. Dreszcz prowadził ją ku nowej
przygodzie. Zatrzymała się dopiero przy niewielkiej dziurze w jednej ze
ścian. Przecisnęła się i weszła do opuszczonej komnaty, a wraz z nią
wlało się leniwe ciepłe światło, wygrzebując z ciemności widok półek z
winem pokrytych kurzem. Niestety stare stęchłe drzwi, które niegdyś prowadziły do tego miejsca, zastawione były meblami
okrytymi białymi prześcieradłami. Dziewczyna, nie tracąc czasu, złapała za
dywan leżący niedaleko niej. Gdy go zsunęła, ciepłe światło oblało
drewnianą klapę, przeciekając przez szczeliny między deskami. Otworzyła ją, uważając, by nie poparzyć się pochodnią
trzymaną w drugiej ręce. Nie myśląc wiele, zanurzyła się w dziurę wyrytą w
podłodze. Doszła do połowy drabinki i odłożyła pochodnie na jedno z
metalowych uchwytów, po czym wróciła na górę, by domknąć zardzewiały skobel, który stawiał na tyle duży opór, że została zmuszona użyć obu dłoni. Złapała za śliski zimny uchwyt, jednak
wtedy usłyszała czyjeś szybkie kroki. Nim się odwróciła, straciła źródło
światła.
— Hej! — zdążyła jedynie krzyknąć w proteście, lecz było
za późno i wysoka postać oddalała się z podkasującym płomieniem.
Westchnęła cicho i szybko zeskoczyła z drabiny, lądując miękko.
Biegła za
migoczącym światełkiem, w głąb wijących się nieprzewidywalnie korytarzy,
czasem zahaczając o różnego rodzaju przedmioty. Za każdym razem, gdy
światło zakręcało, chowając się za zakrętem, ona przyśpieszała, a serce
dudniło jej jak dzikie, jakby była łowcą, a jej zwierzyna była tuż na
wyciągnięcie ręki. Wpadała na zimne śliskie ściany z kamiennej cegły,
pokryte mchem oraz porostami. Światełko jednak oddaliło się i znikło
w jednym z pokoi na końcu korytarza, z którego już nie było ucieczki.
Miała go na wyciągnięcie ręki. Zza nieszczelnych ciężkich drewnianych
drzwi, przez szczeliny wyglądały niewyraźne promienie, jakby wyciągały
do niej delikatne dłonie, błagając, by ich dotknęła. Przebiegła przez
korytarz i nie myśląc dużo, popchnęła drzwi, wpadając do pomieszczenia. Niestety nie wyhamowała, w wyniku czego wpadła po kostki do chłodnej wody, w której
zmąconym i poruszonym zwierciadle skrzyło się odbicie światła pochodni.
Chłód przeszył jej ciało, wywołując gęsią skórkę. Zatrzymała się na
chwilę, dysząc głośno. Cisza. Tylko ona, jej głośny oddech... skapująca z
sufitu woda. Pochodnia została włożona do metalowego uchwytu na ścianie.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, lecz dalsza część pozostawała skąpana w gęstej
ciemności. Zimna kropa spadła na jej rozgrzane ciało, wywołując kolejny
dreszcz. Wyszła z niewielkiego zagłębienia i zdjęła przemoczone buty.
Chłód wilgotnej posadzki drażnił nerwy w skórze na podeszwie jej stóp.
Sznurek, który miała owiązany wokół pasa, również puścił, a ciężka, bogato
zdobiona suknia opadła, zakrywając jej stopy oraz po części wpadając
do wody.
— Cholera... — szepnęła, przytłoczona ciszą, która panowała w pomieszczeniu i szarpnęła za materiał sukni.
Czyjaś ciężka dłoń spoczęła na jej ramieniu, a po jej ciele przebiegła iskra, wprawiając jej ciało w ruch. Oddała szybki cios w górę.
Jednak reakcja ciała była dużo szybsza niż jej wzrok, który mimowolnie
podążył za drobną dłonią zaciśniętą w pięść.
— Kurwa Astrid! — jęknął w bólu wysoki białowłosy mężczyzna, łapiąc się za szczękę.
Pomieszczenie wyraźnie było jak dla niego za małe i pochylał się, by nie
szurać głową o sklepienie.
— Przepraszam! — krzyknęła dziewczyna,
odruchowo cofając rękę. — Było mnie nie straszyć! — odparła po chwili,
uderzając go tym razem w ramię w przypływie napływającej złości. Syknęła cicho, czując ból przechodzący przez jej dłoń. Cofnęła ją, gdy zobaczyła skwaszoną, cierpiętniczą minę chłopaka, który
próbował uśmiechać się zadziornie, jednak wyraźnie mu to nie wychodziło.
— Było się nie spóźniać! — odparł poirytowany i uniósł ramiona jakby zdziwiony jej oburzeniem.
— Dobra, gdzie masz moje ubrania? — prychnęła i odwróciła się na pięcie,
rozglądając się po przykrytym cieniem pomieszczeniu. Białowłosy wziął
pochodnię do ręki i podszedł do jednego z krzeseł, na którym leżały owe
rzeczy. Astrid pochwyciła je bez zbędnych słów i zaczęła odsznurowywać
skomplikowany strój. Zsunęła
sukienkę, a wraz z nią ozdobne bufiaste rękawy z delikatnego półprzezroczystego materiału, obszyte piękną złotą wstęgą, powoli osuwały się po jej idealnych, pulchnych ramionach. Materiał ześlizgnął się po jej bladej niczym mleko skórze oraz ciężkim,
sztywnym gorsecie i kolejnych paru warstwach sukni. Je również
odwiązała oraz zsunęła, odkrywając długie nogi, na których widniało
pełno małych blizn. Jednak kiedy przeszła do gorsetu, odwróciła się do
białowłosego. Spojrzała wymownie i uniosła jedną brew wyżej.
— Co? — zdziwił się.
— Odwróć się — rozkazała zirytowana, lecz w odpowiedzi usłyszała
jedynie prychnięcie oraz śmiech. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na
niego wyraźnie zezłoszczona.
— Już, już. — Odwrócił się, przewracając oczyma, jednak był osobą, która lubiła mieć swoje ostatnie pięć groszy. — Wiesz, w sumie i tak bym widział tylko koszulę...
— Oj już się zamknij i nie zapominaj, że jestem twoją siostrą — mruknęła zdenerwowana, uwalniając się z objęcia ciasnego gorsetu. Chłód delikatnie łaskotał jej ramiona, na których spoczywały jedynie cienkie wstążki, trzymające jedwabną tkaninę. Dziewczyna nasunęła na siebie delikatnie miękką, ciemną koszulę z haftowanymi złotymi nićmi ogromnymi kwiatami, po czym wsunęła wygodne spodnie, zapinając je pasem. — Ah... na Soure, jak dobrze w końcu się z tego uwolnić. — Przeciągając się, wyjęła z grubego koku ozdobne spinki. Po chwili jej jasnobrązowe włosy spadły kaskadą po plecach i ramionach.
— Już, księżniczko? — wymruczał uszczypliwie znudzony chłopak, jednak w odpowiedzi został jedynie poklepany w plecy.
Astrid taszczyła w dłoniach swoje ubranie i pantofle. Odłożyła je w pokoju, z którego rozpoczął się pościg. Osali pewnie zabije ją za to, jak potraktowała te piękne części garderoby, jednak dziewczyna nie zawracała sobie tym teraz głowy, był to jej czas. Jedyna chwila, kiedy mogła poczuć, że naprawdę żyje. Była to jedyna ucieczka od nudnej codzienności salonowej lalki, która od dawana jej nie pasowała.
— No... więc.... nie mamy za dużo opcji — westchnął białowłosy.
— Jesteś pewny, Rei? — Wepchnęła się pod ramię bratu, który stał pochylony, oparł się o stół z rozłożoną mapą. Chłopak westchnął i przejechał palcem po liniach odwzorowujących korytarze.
— Jest jeszcze jedno miejsce... — dodał niechętnie, znając dobrze nieustępliwość siostry. — Wiesz, możemy dziś po prostu znowu się wymknąć do miasta? Albo przejść się do pałacowych ogrodów...
— Ej, to musi być strasznie ciekawe, pomyśl — mówiła Astrid, wpatrzona w mapę, błądząc po jednym z korytarzy, który kończył się schodami, jednak nigdzie nie mogli znaleźć części mapy, ukazującej niższe piętro podziemi. — Ile tajemnic jest tam zagrzebanych pośród gruzów, szczurów oraz gnijących ciał nieszczęśników, którzy nie zdążyli uciec... Musimy tam zejść!
— To niebezpieczne... cholernie niebezpieczne! Dobrze wiesz, że to, że ta ruina się trzyma, to jakiś cud... — ponownie westchnął — a szczególnie podziemia.
— Zaczynasz gadać od rzeczy, znowu... coś ty ostatnio zrobił się taki poważny, oh i ah? — zaśmiała się, posyłając bratu kuksańca pod żebra... — boisz się, że umrzesz jako prawiczek czy jak?
— Nie wiem Astrid, jak ty to robisz, że idealnie wpasowujesz się z rzeczami, o których nie masz pojęcia — odparł, masując dłonią bok. Dziewczyna zmierzyła go uważnie wzrokiem. Przyglądała się mu z wysoko uniesionymi brwiami. Mrugnęła parę razy.
— Czekaj, co? — zapytała, choć to nie brzmiało jak zapytanie, a bardziej jak wypluwanie czegoś bardzo, ale to bardzo kwaśnego. — Dobra, właśnie odechciało mi się chodzić na niebezpieczne wyprawy, to już nie to samo, kiedy nie ma ryzyka, że umrzesz niespełniony — parsknęła i przewróciła oczyma, krzyżując ręce na piersi, jednak jej niebieskie oczy skrzyły się psotnymi iskierkami. — A więc, kim była... albo było — dodała ciszej — nieszczęśnica?
— Wiesz, Astrid, naprawdę się zastanawiam czasem, czy my jesteśmy rzeczywiście spokrewnieni — zaśmiał się i rozczochrał jej włosy na głowie. — Chyba odziedziczyłaś całą głupotę, jaką mogłaś... — westchnął, patrząc na nią pobłażliwie. — Chodziło mi o to, że nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo... Martwię się o ciebie ostatnio. Jeśli chcesz pogadać to zawsze służ...
— Chodźmy już, bo nam okazja ucieknie. — Chwyciła w dłoń mapę i przerywając jego wypowiedź, ruszyła wartkim krokiem przed siebie. Nie potrafiła przyznać sama przed sobą, że ma problem, a co dopiero przed kimś.
Błąkali się po korytarzach, przechodzili pod zawalonymi stropami oraz osuwiskami ziemi i kamieni. Wszystko wyglądało tak samo jak pokoje z zaopatrzeniem. Przemierzali przez brudne korytarze bez celu, choć właściwie ich wyprawy zazwyczaj miały tylko jedno w założeniu — chcieli spędzić ze sobą czas. Od czasu, gdy skończyli po trzynaście wiosen, coraz częściej byli przydzielani do odmiennych zadań, które zaczęły zajmować większość ich czasu. Każda krótka chwila stała się na wagę złota. Niepisana, milcząca umowa między nimi głosiła prawdę, iż mają w pałacu jedynie siebie, choć powoli zaczynało się to zmieniać.
— Astrid... czas wracać, nic tu nie znajdziemy. — Rei oparł się o wilgotną ścianę, wzdychając głośno i położył dłoń na swoim karku. Jego chłodne oczy w kolorze lodu błądziły po wybrakowanych ścianach korytarza, który skąpany w ciepłym świetle pochodni wydawał się jeszcze bardziej smutny. Kurz zapomnienia opadł na to miejsce, na blizny na ścianach i sęki w drewnianych belkach podpierających sklepienie. Gdy wpił swoje spojrzenie w gęsty mrok korytarza, zdawało się, jakby słyszał echo wspomnień zagubionych pomiędzy ścianami długich ponurych sień. Błąkające się widmo historii.
— No co ty! Przecież zabawa się dopiero zaczęła! — zaśmiała się dziewczyna, zakołysała delikatnie biodrami podekscytowana i wskazała palcami na przejście, wyzierające zza zwalonych stropowych bel. — Tam! Jestem pewna, że tam jeszcze nikt nie zdołał dotrzeć od czasu trzęsienia! — zawołała i pewnie doskoczyła do belek, by zgrabnie je pokonać i dostać się do drzwi.
— To nie jest dobry pomysł — mruknął Rei, podchodząc do siostry, by złapać ją za ramię, chcąc zatrzymać. — W każdej chwili to może się zawalić... co jeśli otworzysz te drzwi, a strop spadnie ci na głowę?
— Przestań — odparła chłodno i wyrwała się spod jego ścisku. Jej oczy skrzyły się złością oraz frustracją. — Co z tobą się dzieje?! — ryknęła do niego nagle, doskakując, nie mogąc powstrzymać złości i rozgoryczenia napełniającego jej ciało. Patrzyła na niego cicho, z ustami zaciśniętymi w linię. Jej twarz wykrzywiła się w wyrazie goryczy i niezrozumienia. Rei westchnął cicho, odsuwając się od siostry.
— Nie sądzisz... — powiedział półszeptem. Spojrzał na jej delikatne ciało, drżące całe w złości. — czas dorosnąć, Tris. — dodał nieco głośniej, kochał siostrę, lecz jej zachowanie powoli stawało się nieznośne.
— Proszę, idź, dorastaj! — burknęła. — Idź, upijaj się co wieczór drogim winem, urządzaj bankiety... to żałosne, że dalej próbujesz się wkupić w jego łaski! — krzyknęła, uderzając dłonią w jedną z belek, a z sufitu posypało się trochę piachu i kurzu. Chłopak zapomniał jednak o całym zagrożeniu, od którego próbował przed chwilą odciągnąć siostrę. Po jego ciele przebiegł dreszcz rozgoryczenia. Słowa Astrid wgryzły się w jego nerwy, zatruwając układ krwionośny. Westchnął cicho, a cisza między nimi narastała. Dobrze wiedział, kto ją przerwie, więc jedynie stał, ze spojrzeniem wbitym w jedną z naruszonych ścian.
— Może i ty masz przed sobą piękną przyszłość, jednak mnie już nic tutaj dobrego nie czeka. Zestarzeję się, umrę pośród tych nudnych szarych cegieł, złotych sukni i krzywych spojrzeń — syczała wściekła. Podeszła do Reia, z zaciśniętymi pięściami. Szybkim ruchem złapała za jego miękką, granatową kamizelkę, zaciskając na niej swoje palce. Szarpnęła parę razy w złości, lecz nie dała rady nic powiedzieć. Zaciskała tylko mocniej zęby, z trudem powstrzymując drżenie szczęki i napływające do jej oczu łzy.
— Tris, uspokój się, do cholery! — krzyknął Rei, łapiąc ją za ramiona, zaciskając na nich kościste dłonie. Westchnął z dezaprobatą, gdy dziewczyna spuściła bezwładnie ręce i wyszarpnęła się. Patrzyła na niego z uniesioną głową, a łzy spływały po jej rumianych policzkach. Odwrócił wzrok, czując ściskający jego serce żal. — Mam już dość twoich odpałów... zrozum w końcu.
Dziewczyna nie odpowiedziała na jego słowa. Uderzyła gwałtownie jedną z belek. Zamachnęła się, by zrobić to drugi raz, lecz zamarła, słysząc cichy trzask. Obruszona podpora, wyraźnie nadgniła i nadszarpnięta przez czas, zaczęła uginać się pod ciężarem kamiennego stropu. Rei złapał za nadgarstek zdębiałej Astrid i przyciągnął ją do siebie, nim konstrukcja runęła, zasypując drzwi oraz kawałek korytarza. Bal osunął się na ścianę, wyrywając z niej parę kamiennych cegieł, które z hukiem spadły na ziemie. Kurz dostał się do ich nozdrzy i drażnił drogi oddechowe, a kamienie powoli potoczyły się do ich stóp. Ciepłe światło latarni błądziło przez gęste tumany kurzu, malując je w pomarańczowe mdłe odcienie.
— Nic ci nie jest? — zapytał białowłosy, a dziewczyna uniosła nadal oszołomiony wzrok na chłopaka i potrząsnęła głową, by zaprzeczyć. Jednak zaprzeczyła temu jej dłoń, po której spływała ciepła, metaliczna ciecz. Dziewczyna, najwyraźniej dalej w szoku, przetarła zakrwawioną dłonią mokre od łez oczy, po czym odwróciła się w stronę miejsca, które zostało przygniecione przez gruzy. Kurz powoli opadał. Zamarli. Zza wyrwy z cegieł, w ścianie, na którą przewróciła się belka, wyzierały deski. Astrid, jakby w transie, podeszła do nich i wyciągnęła dłoń, by dotknąć desek. Cofnęła ją szybko, gdy zobaczyła spływające czerwone osocze z ran na kostkach. Westchnęła cicho, jednak nie cofnęła się. Podeszła bliżej i przyjrzała się deskom, które wyglądały niczym zatrzymane w czasie.
— Spójrz... — powiedziała jakby w letargu — to chyba drzwi.
— To... to raczej jakieś wzmocnienie ściany albo... — próbował znaleźć wytłumaczenie, jednak sam za bardzo nie wierzył w to, co mówił.
— Po co ktoś miałby murować deski — parsknęła, odwracając się do niego. Uśmiechnęła się lekko, a ten uśmiech wymazał na powrót wszystkie jej wcześniejsze winy i lekkomyślności. — Lepiej pomóż mi to sprawdzić! — Miała już się odwrócić, gdy Rei złapał ją delikatnie za nadgarstek. Na jego czole widać było parę zmarszczek. Na jego twarzy malowało się zmartwienie, a w oczach przepełnionych wyrazem bezsilności tańczył blask płomienia pochodni. Stał chwilę, zbierając się, by coś powiedzieć. Westchnął cicho i uśmiechnął się krzywo.
— Pomogę ci, jednak najpierw pozwól się opatrzyć, co?
— Niech będzie.
Sporej wielkości drzwi stały przed nimi otworem. Nie różniły się praktycznie niczym od pozostałych, choć wyglądały, jakby były całkowicie nowe. Zupełnie nienaruszone przez czas. Astrid uważnie przyglądała się jeszcze jednej różnicy. Tuż przy klamce znajdowały się symbole wyżłobione w drewnie i w żeliwie przy klamce. Powoli przejechała opuszkami palców po wgłębieniach. Przyjemne mrowienie łaskotało jej skórę. Rei zajrzał przez otwór na klucz, lecz w komnacie panowała ciemność.
— To pewnie po prostu jakieś opuszczone pomieszczenie albo coś takiego — mruknął, odsuwając się od drzwi i opierał się o ścianę obok.
— Więc po co zostały zamurowane? — Spojrzała na niego zafascynowana Astrid. Przywarła obiema dłońmi do drzwi. Coś ze środka ją wołało. Tak, musiała zobaczyć, co się tam kryje. Położyła dłoń na klamce i nacisnęła, jednak drzwi ani drgnęły. Naparła je z całej siły, ale nic to nie pomogło.
— Nie są zamknięte bez powodu. — Jej brat był wyraźnie sceptyczny do tego pomysłu. Po karku przebiegł mu dreszcz. Nie był w stanie wymyślić, co znajduję się w tamtej komnacie. Wszystkie najstraszniejsze scenariusze przychodziły mu na myśl, jakby wygrzebywały się z wielkiego gęstego koszmaru. Astrid zacisnęła dłoń na klamce i spojrzała na niego. Jej oczy błyszczały z ekscytacji, a każda część ciała drżała w napięciu.
— Może... — powiedziała — jednak cokolwiek co tam jest... muszę to zobaczyć.
— A co, jeśli coś, co jest tam zamknięte, stanowi dla nas zagrożenie? Dla całego zamku? Astrid, proszę cię.
— Myślisz, że zamknęliby to tu? Bez żadnej straży? Bez niczego, skoro jest aż tak niebezpieczne?
— Hmmm, pomyślmy... Nikt nie przewidział dwójki debili, błądzących po starych piwnicach. — Białowłosy złapał się za skronie i pokręcił głową, zmęczony już zachowaniem siostry. — Chodźmy już, dziś i tak nic więcej nie zrobimy, Tris.
— Rei... proszę, pomóż mi odkryć coś więcej o tym miejscu. — Spojrzała na drzwi i jeszcze raz przejechała dłonią po tajemniczych żłobieniach, symbolach.
— Jak niby mamy to zrobić? — zapytał chłopak, wyciągając pochodnie z żeliwnego stojaka.
— Muszą być w zamku jakieś mapy, teksty... cokolwiek. Trzeba zagadnąć służbę... Zapytać ojca.
Na te słowa chłopak przystanął, ze wzrokiem wbitym w mrok. Jego wysoka, dobrze zbudowana sylwetka skąpana w świetle, odznaczała się na tle ciemnego, ponurego korytarza.
— Pomyślimy później — powiedział i odwrócił się do niej, uśmiechając się delikatnie. — A teraz chodź, kto wie, ile czasu zmarnowaliśmy znowu na nasze przygody.
Kiwnęła głową, wraz z bratem ruszając w powrotną drogę do codzienności.
Komentarze
Prześlij komentarz